Przyszła jesień, czas na chusty!
Przypomniałam sobie, że mam taką jedną, nieużywaną. Robiłam ją na kursie. Była pierwszą "na poważnie" z przeznaczeniem do noszenia. Żmudna była robota, długo pogrubiałam kontury, bo pierwsza warstwa gutty wydawała mi się ciągle za cienka. Tło miało być białe, więc biada jak się gdzieś farba przeleje albo maźnie pędzlem nie tam gdzie trzeba... No i się przelała... Szybka interwencja czystym wilgotnym pędzelkiem i jako-tako udało się to chlapnięcie rozcieńczyć i zbladło. Aczkolwiek pozostało i nadal straszy :)
Po wypraniu i prasowaniu srebrna gutta zniknęła. Oczywiście te zdjęcia niżej nie przedstawiają chusty zaraz po wyprasowaniu, ale po długim czasie przebywania gdzieś w szafie :)